31.12.2020

7 rzeczy, których nauczyłam się w 2020 roku



Wykrzywiam twarz jakbym właśnie połknęła cytrynę na to wielkie oczekiwanie na 2021 rok, jakby zmiana cyferki w dacie miała cokolwiek zmienić. Obecnie pokłada się w Nowym Roku jeszcze większe nadzieje niż zwykle, licząc, że wraz z jego nadejściem, koronawirus, niczym Buka z Muminków, odejdzie w cień i nastanie światłość. O ile zorganizowanie hucznego oblania zmiany daty jest tym razem nieco skomplikowane, to chcę powiedzieć, że jeśli wolicie doprowadzonym do perfekcji zwyczajem z czasów lockdownu, do sylwestrowej kolacji zasiąść odzianym w piżamę i obejrzeć kolejny film z listy top 500 na Filmwebie, to jest to jak najbardziej okej. Nie trzeba tryskać przesadnym entuzjazmem, bo oesu, 31 grudnia. Robienie postanowień noworocznych, teraz zwłaszcza, sobie daruję, nie tylko dlatego, że za dwa dni o nich zapomnę i chyba w historii nawet jednego z nich nie dotrzymałam, tylko bardziej po to, aby uchronić się od zawiedzionych oczekiwań, co w 2021 roku jest wysoce prawdopodobne. Mnie dwatysiącedwudziesty uświadomił 7 rzeczy:

8.10.2020

Idzie jesień, a z nią „uśmiechnij się” i inne zabawne żarty, które mówi się osobie z depresją



Są dwa słowa, które gwarantują efekt odwrotny, kiedy ktoś ma depresję. Pierwsze to „musisz”. Równie bardzo skuteczne w sprawianiu, że poczujesz się jeszcze gorzej: „walcz”. Do tego: wyjdź do ludzi, po prostu weź się w garść, wstań i rusz się, a także: jesteś leniwy, bo oczywiście, że możesz, jeśli tylko spróbujesz. No i na koniec nieśmiertelne „uśmiechnij się”, które przeszło już do kanonu klasyków.  Tego typu sugestie co poradzić komuś z depresją są naćkane w całym Internecie i tak jak pewne miejsca w tymże internecie, powinny zostać zdelegalizowane. 

30.09.2020

rzeczy.

Jeśli czytasz ten artykuł, prawdopodobnie znajdujesz się w uprzywilejowanych dziesięciu procentach światowej populacji, jeśli chodzi o bogactwo. Jeśli masz co włożyć do garnka i na siebie, czystą wodę do picia i mycia, trochę banknotów w portfelu i gdzie spać w spokoju, to masz już wiele. Niektórzy ludzie żyją w częściach świata, w których panuje taki bajzel światopoglądowy, organizacyjny, polityczny i kulturowy, że walcząc o godne życie, nie mają czasu na snucie marzeń o najnowszym Lamborghini.


A my co tutaj, w Europie? Jesteśmy w stanie stworzyć życie pełne sukcesu, możliwości i satysfakcji, jeśli tylko popracujemy nad tym trochę. Dostajemy prędzej czy później to, czego chcemy. Tyle. I to my, w przeciwieństwie do krajów pierwszego świata, czcimy rzeczy. R Z E C Z Y.

9.06.2020

mamy problem.

Kiedy we własnym życiu ktoś wyrządził Ci krzywdę, nie wiem, na przykład, Twoi rodzice byli alkoholikami i przez to za dziecka nie dostawałaś_eś tego, czego potrzebowałaś_eś, nie otrzymywałaś_eś wystarczająco uwagi i wsparcia, na które zasługiwałaś_eś, to teraz, będąc już dorosła_y, no nie możesz jakoś zabardzo dziarsko ruszyć dalej w przyszłość, dopóki tej traumy nie rozwiążesz i nie poukładasz tego, co ci się przydarzyło we własnej głowie. Najczęściej z kosztowną pomocą psychoterapeuty, no nie?
I to samo dzieje się właśnie aktualnie na świecie. Nic się nie zmieni, dopóki nie będzie powszechnego przyznania się, że: TAK, MAMY Z TYM PROBLEM. TAK, TO FAKTYCZNIE SIĘ WYDARZYŁO.
Wszyscy, którzy mówią, że etam, czasy się zmieniły, to było dawno i nieprawda, to i tak nie w moim kraju, to mnie nie dotyczy, chyba potrzebują wizyty u okulisty, bo wzrok im ewidentnie szwankuje. Teraz mają dowód ziejący w twarz: wideo i zdjęcia potwierdzające jak byk fakt, że problem rasizmu wciąż nie zniknął. Czemu dopiero teraz o to tyle hałasu? BO BYŁO WIDEO, które rozeszło się po internecie z prędkością światła. To się wciąż działo i dzieje nadal, codziennie setki i tysiące razy od lat i na całym świecie. Tylko teraz dowód podano ludziom na talerzu i podetknięto pod sam nos. No i nie można już udawać, że się tego nie widzi.

26.05.2020

dlaczego sztuka jest taka droga?



Artysta to nie jest prawdziwy zawód
Kylie Jenner wypuszcza nowy błyszczyk do ust, a ludzie go kupują. Robert Lewandowski pije kawę na Instagramie, a ludzie ją kupują. Beyonce ma koncert na Stadionie Narodowym, a ludzie wydają pięć stów na bilet.
„Właśnie dostałem kredyt na dwieście tysięcy na zakup mojego pierwszego mieszkania, żeby przestać żyć na wynajmie” - tak, ludzie klaszczą, świętują, a nawet cię przytulają. „Właśnie dostałem pożyczkę na pięćdziesiąt tysięcy na nowy samochód, który nie będzie mi się psuł co miesiąc” - tak, ludzie klaszczą, świętują, a nawet cię przytulają. To 250 000 zł całkowitego długu, w którym żyje mnóstwo ludzi w Polsce i który będzie spłacać bankowi wraz z grubymi odsetkami do końca życia, ale dobrze się z tym czują, ponieważ inni im za to przyklaskują. A teraz powiedz tym samym osobom, które Cię oklaskiwały, że nie chcesz już żyć na kredycie i łaskawej premii rocznej bajecznej wysokości stu pięćdziesięciu złotych w swoim korpo i wydałeś właśnie parę tysi na założenie własnej firmy, żeby wreszcie zacząć zarabiać na tym, co kochasz od dziecka, czyli własnej twórczości artystycznej.
Kiedy robię swoje projekty, które wiem, ze mogą spotkać się z entuzjazmem i chęcią posiadania danej rzeczy, wtedy słyszę głosy, że nie powinno się tworzyć dla kasy. Hol up! Czy kogoś krzywdzę? Czy kogoś oszukuję? Jak ktoś pracuje w sklepie i idzie tam po to, by zarobić kasę, to źle? Czy jak masz swój pomysł na własny sklep to znaczy, że robisz coś złego?

Sponsorem młodych artystów jest urząd pracy
Zastanów się, ile czasu może zająć stworzenie dzieła. Powiedzmy, że jakiś obraz ma cenę 400 zł. Jeśli założymy, że artysta potrzebował dwudziestu godzin, aby go stworzyć, co nie wydaje się wcale nierozsądne, to zarabiał 20 zł na godzinę i to PRZED odliczeniem kosztów materiałów i innych kosztów dodatkowych jak np. zużyta energia elektryczna do malowania po nocach, czy wynajem lokalu do pracy (jeden pies, czy to własne mieszkanie, czy pracownia, płacić trzeba). Nawet 20 zł za godzinę, podczas dyskusji o minimalnej stawce godzinowej w Polsce, która wynosi 16 zł, nie wydaje się to wcale takie imponujące. O podatku, który należałoby oddać Państwu od tego, nawet nie wspomnę. Matematykę zrób sam.

Stworzenie pracy to cykl, który zajmuje czas. Czasem dzień, czasem tydzień, czasem miesiąc, albo nawet rok, gdy ktoś spawa gigantyczną stalową instalację złożoną z dziesięciu tysięcy motyli, czy coś w tym stylu. End of story. Jakość materiałów, medium, innymi słowy koszty produkcji, ale i rozmiar pracy (zazwyczaj im większe, tym droższe, bo materiały do stworzenia dużej pracy, na dobrym podłożu, po prostu kosztują więcej) - to wszystko musi być wliczone w cenę, plus oczywiście robocizna. Tak jak liczą ci za naprawę samochodu w warsztacie: bulisz za części i robociznę. Żelazna logika biznesu dla Januszy wskazuje, że żeby to miało ręce i nogi, musisz wyjść na plus, a nie dołożyć, bo jaki jest wtedy sens sprzedawania?

Czy artyści odnoszą korzyści, gdy ich prace sprzedają się za miliony dolarów?
Z materialnego punktu widzenia artyści odnoszą korzyści ze sprzedaży tylko wtedy, gdy ich prace są sprzedawane na rynku pierwotnym, co oznacza, że ​​kolekcjoner kupił je w galerii, lub od samego artysty. Artyści odnoszą też korzyści, gdy ich dzieła dobrze sprzedadzą się na aukcji, ponieważ ceny pierwotne są wówczas podwyższane, bo aby wszyscy na nim zarobili, cena musi być odpowiednio wyższa. Ale to i tak wszystko marnota. Galeria staje na rzęsach, bo w jej interesie jest sprzedać twoje prace, bo jak na tobie zarobi, policzy sobie elegancką prowizję - 50% lub więcej. Tak, galeria zabiera dla siebie ponad połowę kwoty z metki cenowej, którą przyczepiła do obrazu, za który zapłacił klient. Przez dziesięciolecia więc artyści próbowali walczyć o tantiemy za dzieła sprzedawane na rynku wtórnym. Na przykład większość pisarzy, czy muzyków otrzymuje opłaty licencyjne ze sprzedaży swoich dzieł w nieskończoność. Ale kiedy malarz sprzedaje dzieło kolekcjonerowi, kolekcjoner oraz dom aukcyjny (jeśli dotyczy) są jedynymi, którzy bogacą się na sprzedaży jego pracy w późniejszym terminie. Hmm, jak to się dzieje, że te majątkowe prawa autorskie, nagle gdzieś dziwnie po drodze się gubią w tym przypadku, to ja nie wiem?

Więc kiedy wzdrygasz się trochę przed zakupem jakiejś upatrzonej pracy u artysty na myśl o potencjalnym uszczupleniu Twojego portfela, pamiętaj o tym, co napisałam powyżej i nie dziaduj.

Czemu w takim razie sztuka jest taka droga?
Krótka odpowiedź brzmi: większość sztuki nie jest. Popyt na prace i wielka kariera, czyni z ciebie milionera. Im więcej artysta sprzedaje, im ma większy dorobek, więcej wystaw i rozgłosu, tym bardziej ceny jego prac rosną. Na palcach jednej ręki można zliczyć żyjących artystów – Jeff Koons, Damien Hirst i Yayoi Kusama – którzy są bogaci i sławni, ale większość artystów nie jest i nigdy nie będzie. Sorki i ała.

Sztuka jest subiektywna. Naznaczona wpływami społeczno-kulturowymi, oczekiwaniami oraz stylem modnym w danym czasie. Mi się nie podoba wiele prac, ale rozumiem, że ludzie się cenią – jestem twórczynią i wiem doskonale z autopsji, że cena nie jest tylko związana z produktem końcowym, ale też z materiałami, wysiłkiem, godzinami pracy. Skoro poświęcasz czas i pieniądze na namalowanie obrazu, to kurczę no, czemu masz go oddać za „miskę ryżu”? Muszę utrzymać swój poziom i ceny i po prostu cierpliwie szukać idealnego klienta. Jak ktoś chce kupić i go stać, to kupi. Jak studiowałam malarstwo, nauczyłam się, że sztuka jest warta tyle, ile ktoś jest w stanie za nią dać. I dlatego sprzedanie choć jednej pracy jest takie trudne.

Dwa tysiące złotych za o, taki o obrazek? Normalny człowiek to cały miesiąc na te piniendze zapierdziela. Co to za filozofia, jebnąć trzy kreski i kropkę? Każdy to potrafi!

Tak? To jebnij.

Słuchaj, to tak jak idziesz do fryzjerki. Idziesz, bo nie opitolisz sobie sensownie głowy sam, o ile nie chcesz wystrzałowego fryzu na rekruta, bo taki domowymi sposobami faktycznie można szybko osiągnąć maszynką z Aliexpress za dwadzieścia złotych. Ona parę lat uczyła się zawodu w szkole, nabawiła się żylaków przez kolejne, stojąc nad tymi setkami głów, które już ogarnęła, zużyła kosmetyki, wodę i prąd, wynajęła lokal na salon za własne pieniądze. Chyba jasne, że jej zapłacisz za wykonaną usługę? Jak już wyżej wspomniałam - nie płacisz komuś wyłącznie za produkt, ale częściowo też za własny wkład finansowy, edukację i wysiłek jaki włożył przez te wszystkie lata, aż do momentu, w którym u niego coś kupujesz. Czy słyszałeś, żeby ktokolwiek poprosił jakiegoś właściciela firmy, aby wykonał pracę za darmo? Albo za "kratę" piwa, bo będzie to "dobre do jego portfolio"? Kiedy chodzi o zamówienie pracy u artysty, co również jest usługą, zupełnie jak w każdym innym przypadku, gdy zlecasz komuś, aby coś dla Ciebie zrobił, powinno się to wydawać oczywiste, że należy się za to wynagrodzenie. Pomyśl. 300zł na farbowanie włosów jest okej, ale te same 300zł za unikalny, ręcznie wykonany portret Twojego dziecka, to już zdzierstwo?
Kiedyś przeczytałam na blogu u AniaMaluje takie zdanie, które jest bardzo adekwatne do naszej dyskusji:
Panie, to ile za wyrwanie tego zęba?
200zł.
Za 5 minut roboty?!
Mogę wyrywać powoli.

Dlatego proszę Cię, abyś zapłacił mi te 200 zł za rysunek, którego zrobienie zajmuje mi 10 minut. Bo mi zajęło 10 lat, żeby nauczyć się to robić w 10 minut. Jestem artystą i to nie oznacza, że mam pracować za darmo. Mam rachunki do zapłacenia, tak jak Ty. Dziękuję za zrozumienie.

Medycyna, prawo, biznes, inżynieria to niezbędne dziedziny dla funkcjonowania świata. Ale sztuka, piękno, miłość to jest to, co nadaje naszemu życiu barw i sensu. Dlatego kupuję oryginalne dzieła sztuki, ponieważ chcę artystów na świecie. Czynią go piękniejszym i nie oczekuję, że będą to robić za darmo.

20.05.2020

dlaczego chcę rzucić wszystko i wyjechać, ale niekoniecznie w bieszczady



Nie tylko rozważam wyprowadzkę, ale taki jest plan. Nie chcę żyć w Polsce i nie będę. Być może zmieniłabym zdanie, gdyby drastycznie zmienił się, między innymi, klimat polityczny, ale szczerze powiedziawszy, jak tak dalej będę sobie czekać na lepsze czasy, to prędzej wyrosną mi wąsy i zastanie mnie emerytura.
Witki mi już opadły na amen. Nie mam ochoty wiecznie walczyć o wszystko. Za stara już na to jestem. Nie chcę wydrapywać pazurami dobrego życia w tym kraju, kiedy w innych zwyczajnie nie trzeba tego robić (oczywiście dobre życie to pojęcie subiektywne). Chcesz układać sobie życie w Polsce? Jestem pełna podziwu.

Jak mawiał Ferdek Kiepski: „W tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem."
Ja mówię, że jeśli pracuję na pełen etat, osiem-kuźwa-godzin mojego życia pięć razy w tygodniu, to będzie mnie stać na podstawowe potrzeby, czyli: poludzkie życie w miejscu, w którym mieszkam, w tym wynajem mieszkania bez PRL-owskiej meblościanki (zakup własnego to swoją drogą materiał na miarę trylogii Sienkiewicza), bilet miesięczny na komunikację miejską, niejedzenie zupek instant, pójście z raz chociaż w miesiącu do restauracji, która nie jest kebabem na rogu, czy do kina oraz niekończenie przy tym wszystkim miesiąca z zerem na koncie, albo brońciępanieboże na minusie. Do tego będę po tej robocie mieć czas dla rodziny, przyjaciół i na luzie kasę na zakup nowych pędzli do malowania obrazów, czy kurs gotowania dań kuchni azjatyckiej. To naprawdę nie są niewiadomo jak wygórowane oczekiwania, a mimo to, wciąż dla wielu Polaków nie do spełnienia – bo tak się składa, że w 2018 roku najczęściej wypłacaną pensją było 1765zł na rękę. TYSIĄC SIEDEMSET SZEŚĆDZIESIĄT PIĘĆ ZŁOTYCH POLSKICH. Ludzie zapieprzali czterdzieści i więcej godzin tygodniowo, za pieniądze, które w Warszawie ledwo wystarczają na wynajęcie kawalerki. Nie mówcie mi, że to jest normalne, żeby latami zasuwać na dwa etaty po to, by utrzymać siebie i rodzinę i być w stanie kupić, wciąż na kredyt, mieszkanie do remontu, w którym ta rodzina się jakoś pomieści. No, nie wyobrażam sobie tak swoich kolejnych czterdziestu lat życia…
Pobudka! W Polsce uczysz się i pracujesz po to, żeby finansować wymysły partii rządzącej, która zamiast wydać twoje podatki na poważnie chorych, wyższe pensje, niepełnosprawnych, szpitale i badania profilaktyczne, woli finansować rodzinne spacery po molo z browarkiem. Nie żebym miała coś do molo i browarka. Wiecie o jakie „zjawisko” mi chodzi.

Jak było w pracy? Czy żołnierza wracającego z wojny też byś zapytał “jak było”?
Nikt w Polsce nie uczy jak ważny jest life-work balance. To powinien być przemiot w szkole! Ja po dwudziestu ośmiu latach życia pukam się codziennie w czoło, dlaczego nikt mi tego wszystkiego, co teraz wiem, wcześniej nie powiedział. Boże najsłodszy… ile nerwów by mi to zaoszczędziło, to szok. Dlaczego nikt mi nie mówił, że harowanie jak wół to nie powinien być powód do dumy? Że to nie powinna być norma? Ten kto uważa, że jest coś złego w tym, żeby uczciwie pracować, a potem odpoczywać w wolnym czasie i oczekiwać za to godziwego wynagrodzenia, niech pierwszy rzuci kamień.
Wiesz, że jesteśmy jednym z tych narodów, który pracuje najwięcej w Europie? Nie dość, że mamy mniej dni urlopowych (bo 26, podczas gdy w Niemczech, Francji, czy Hiszpanii mają ich 30), to jeszcze pracujemy dłużej w ciągu dnia – 35-godzinny tydzień pracy to norma we Francji i Portugalii, a w Norwegii nawet 33-godzinny. Polacy uwielbiają się przy tym chwalić, że mają dzieci, psa, pracę na etat i własną firmę, studia zaoczne, wysprzątany dom, seks minimum trzy razy w tygodniu, a trening na siłowni cztery, do tego jeszcze uczą się dwóch języków i czytają minimum trzy książki miesięcznie.

Ja się pytam J A K?

Jezu, po ośmiu godzinach pracy to ja zamiast mózgu mam kisiel. Nawet udowodnione jest przecież naukowo, że przez tyle czasu nie da się wydajnie pracować, bo człowiek jest efektywny przez około cztery godziny dziennie! Ja po sześciu godzinach w biurze walczyłam (w czasie przeszłym, bo już nie walczę – jak rzuciłam korpo opisałam w TYM WPISIE) żeby przetrwać jakoś jeszcze te pozostałe dwie. Potem droga do domu autobusem ściśnięta jak sardynka, wąchając pachę jakiejś Grażynki, która na oko wygląda mi na księgową. Zamykam wreszcie za sobą drzwi do mieszkania, wypijam herbatę i jedyne na co mam ochotę, to umrzeć na kanapie pod kocem. I tak pięć razy w tygodniu. Poza weekendem nie mam już na nic innego siły i chęci, a sobota i niedziela nie wystarcza i na odpoczynek i sprzątanie i pranie i zakupy, bo w lodówce zostało tylko światło. Latam jak kot z pęcherzem cały rok, po to, aby móc wyjechać raz na wakacje, na które muszę specjalnie odkładać, oczywiście z wyrzeczeniami. Wegetacja cały rok, żeby uciułać na tydzień all inclusive? Nie, dzięki.

Typowo polskie przepracowywanie się jest okej, bo…
1.   Czujesz, że dzięki temu odniesiesz sukces, bo przecież ci wszyscy, którzy mają sześć i więcej zer na koncie, na pewno nie pracowali tylko od 9 do 17. A dużo zer na koncie równa się wspaniałe życie, nie? W Polsce jak masz większą chałupę od somsiada, to jesteś gość.
2.    Czujesz, że jeśli nie zapierdalasz, to nic w życiu nie robisz, bo przecież wszyscy dookoła ciągle się chwalą, jacy są zajęci i nie mają czasu podrapać się po tyłku.
3.  „Ja w młodości pracowałem w fabryce trzysta godzin miesięcznie i nie narzekałem. Millenialsi, kurde, we łbach się poprzewracało!” No pewka, jeśli poprzednie pokolenie zapieprzało do padnięcia na ryj, to czemu obecnie ma być inaczej? Albo, nie daj boże, lepiej?

To jest wciąż pokutująca w polskiej mentalności spuścizna rozwijającego się kapitalizmu. Dlaczego teraz młodzi ludzie studiują po dwa kierunki, robią darmowe staże, wieczorami harują roznosząc drinki do stolików, żeby jakoś opłacić czynsz, a potem wypalają się koło trzydziestki? Właśnie przez polski „kult zapierdalania”. A pracodawcy też mają swoje za uszami. Serio, od czytania ofert pracy dostałam ze trzy razy raka. Jak tylko studiowałeś, a nie robiłeś nic innego w tym czasie, to zmarnowałeś pięć lat życia. Masz szansę na sensownie płatne zajęcie na polskim rynku pracy mając jedynie jak największe doświadczenie. Tylko… ciekawe kiedy te minimalne pięć lat doświadczenia zebrać, jak masz dwadzieścia pięć lat? A, no tak! Przecież nie musisz spać wcale tych ośmiu godzin na dobę. Młody, zdrowy to da radę! Co za bzdura na resorach.

Nie wiem jak Wy, ale kiedy marzę, to na pewno nie marzę o pracy.
Z pewnością praca w Polsce może być też satysfakcjonującym doświadczeniem. Ale spójrzmy prawdzie w oczy – tylko nieliczni, nie tylko w kraju nad Wisłą, mogą się pochwalić pracą będącą jednocześnie spełnieniem wszelkich marzeń. Dlatego też jednym z powodów, dla których ludzie w Polsce nie rozwijają dodatkowych zainteresowań, jest to, że nie stać ich na to zwyczajnie. Albo dlatego, że w nawale domowych obowiązków niedopełnionych z powodu spędzania całych dni w biurze, a potem w korkach, nie mają już na to czasu, ani energii. Praca na pełnym etacie, która jest niesatysfakcjonująca pod jakimkolwiek względem, to równia pochyła ku nieuchronnemu wyczerpaniu. System pracy jaki stworzyliśmy, narzuca, że najkorzystniej jest być zatrudnionym przez osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu.  To za dużo, by być optymalnie zdrowym… i to nawet nie jest potrzebne! Pomyśl, ile godzin dziennie większość ludzi w robocie udaje, że jest zajęta. W mało której firmie wynagrodzi się ogarniętego i efektywnego pracownika, który wyrabia się ze swoimi zadaniami sprawniej – nie, taka osoba odprawia pielgrzymki po stopiątą kawkę, aby przypadkiem szef nie odkrył, że nie ma co robić już o dziewiątej trzydzieści. Siedzimy uczepieni jak rzep psiego ogona ośmiogodzinnego dnia pracy, tylko, że na świecie dawno już produktywność i automatyzacja w międzyczasie poczyniły ogromne postępy. Po co siedzieć bezczynnie, skoro można by rozdystrybuować, czy zautomatyzować rzeczywistą pracę i skrócić dzień pracy do sześciu godzin? O zgrozo, pracować gdzie się chce? Pracujesz od dziewiątej do piątej? W porządku. Pracujesz w domu w piżamie siorbiąc kawkę? W porządku. Pracujesz w garażu dłubiąc w samochodzie? W porządku. Przyszłość jest w elastycznych formach pracy, a nie stawianiu kolejnych biurowców w centrum Warszawy.  

Słuchajcie, pracowałam i studiowałam, mam doświadczenie i umiem dobrze parę rzeczy, ale zawsze to nie wystarczało. Zawsze oczekiwałam za swoją pracę zbyt dużego wynagrodzenia. Nie wierzę, że doczekam zdrowego podejścia do pracy w Polsce jeszcze za mojej kadencji na tym świecie. Mniej godzin w robocie, to więcej odpoczynku, więcej czasu wolnego i więcej wydawanych pieniędzy na rozrywkę i rekreację, trafiających ostatecznie i tak do państwowej skarbonki. No i społeczeństwo byłoby szczęśliwsze i może przestalibyśmy plasować się na końcu listy najszczęśliwszych państw w Europie. I w ogóle na końcu listy w czymkolwiek. I wiecie co? Nie mam wcale już nawet resztek zdrowia, aby spełniać dłużej te oczekiwania i wypatrywać zmiany w kulturze pracy w Polsce. Wolę przez resztę życia mieszkać i płacić podatki w takiej części planety, gdzie liczy się, co umiem, a nie ile godzin wysiedzę za biurkiem.

Najpierw była miłość, wiara, walka, ale znów wygrała pralka i zmywarka.
Przeraża mnie ten świat. Wiem, nie zmienię tego, że do życia potrzebny jest pieniądz. Ale to, jak wiele od tego pieniądza w moim życiu zależy, mnie absolutnie przeraża. Czy będę jadła śniadanie i co będę jadła, gdzie i jak będę mieszkać, czy będę mogła dalej malować i czy wyzdrowieję jak zachoruję, bo zanim doczekam się w kolejce na lekarza na NFZ, zdążę już sto razy pójść prywatnie (skoro tak to po co w ogóle odejmują mi tak dużo z pensji na ten NFZ). Żeby mieć pieniądze na „dobre życie”, cóż, najlepiej nie dyskutować i być posłusznym trybikiem w tej kapitalistycznej machinie. Szkoda tylko, że rzadko da się to pogodzić z własnymi, wyznawanymi wartościami. Jedni się poddają i robią jak im każą. Inni, w tym ja, nie dają sobie wmówić, że bogactwo osiąga się przez ciężki zapierdol. Najciężej pracujące przez całe życie osoby jakie znam, nigdy nie były i nie będą bogate. Zależność między większą ilością pracy, a drastycznie rosnącym przy tym majątkiem dotyczy naprawdę jakiegoś małego odsetka ludzi w skali świata. Nie dajcie sobie tego wmówić.

Wartości ludzi nie należy określać ich przydatnością dla ekonomii, na miłość boską!
Zupełnie w porządku jest po prostu chcieć spokojnego życia na wsi i cieszyć się lenistwem lub robieniem tego, co ci się podoba. Cholera, nawet jeśli chcesz po prostu pracować w niepełnym wymiarze godzin w spożywczaku i spędzać 4 dni w tygodniu oglądając Netflixa, jeśli to naprawdę sprawia, że ​​jesteś szczęśliwy, dla mnie spoko. Nie każdy musi w życiu wymyślać technologie kosmiczne.
Jak ktoś rzuca biurko i mięciutki fotel na kółkach z umową na czas nieokreślony, a zamiast tego siedzi w Holandii i pakuje tulipany, zupełnie nie mam z tym problemu. Hajs się zgadza, zwiedzasz sobie nowe miejsca, ludzie nie takie chuje. Nawet mi przez myśl nie przejmknie, żeby się patrzeć na kogoś krzywo z tego powodu! Krzywidzisz kogoś? Nie. Robisz coś złego? Nie. A żyjesz dużo lżej bez irytujących small-talków o „bombelkach” ze współpracowniczkami, durnej presji na bogacenie się i codziennych absurdów polskiej rzeczywistości.

Jak ktoś sprząta, parzy kawę w Starbucksie, czy wykłada jogurty w Biedronce i jest szczęśliwy to ludziom się w głowie nie mieści. Bo jak można być zadowolonym nie siedząc w klimatyzowanym biurze i nie klepiąc w klawiaturę? Dostaję ataku apopleksji, gdy słyszę, że w Biedronce pracują aby ci, którym w życiu nie wyszło i powinni się wstydzić, że wykonują taką pracę. Chcę za to mieszkać w kraju, w którym nikt nikomu nie każe żyć jak samemu uważa za słuszne. Nie musisz dążyć do celów, których sam, osobiście nie chcesz. Proszę uprzejmie, możesz zajmować się w życiu głównie powiększaniem swojego konta bankowego, ale tylko jeśli chcesz, ale absolutnie nie powinieneś czuć, że musisz to robić, bo narażasz się na czyjeś krzywe spojrzenia i ostracyzm społeczny. Ten śmierdzący oddech presji w Warszawie zmęczył mnie już i tak sobie myślę, że życie jest za krótkie na to użeranie się ze wszystkim na każdym kroku. W Polsce jest ciężko. A nie musi być ciężko. Życie mam jedno i czas najwyższy, abym skupiła się na robieniu tego, co czyni mnie szczęśliwą i na staraniu się być po prostu dobrym człowiekiem. Nie widzę możliwości zrobienia tego tutaj.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popular Posts

Follow on Bloglovin
Instagram