28.04.2020

czy zamierzam umrzeć z głodu, czyli co mi strzeliło do łba, że rzuciłam korpo i zostałam artystką





Godzina 8:47 rano, czyli zdecydowanie za wcześnie na wykazywanie funkcji życiowych. Jadę autobusem Warszawskiego Transportu Miejskiego i tak sobie patrzę na zblazowanych ludzi obok mnie jednym okiem i pół, bo standardowo niedowidzę z niewyspania. Stoją obok mnie uczepieni poręczy ze spojrzeniami jasno świadczącymi o poniedziałkowej niedoli. Wszyscy w ekranach ajfonów albo innych fonów, uwagi by nie zwrócili, gdyby Iron Man bił się z Hulkiem tuż za oknem. A że ze mnie typ, co mu się szybko oczy męczą od ekranu, za ciekawsze obiekty obserwacji uznaję ludzi. Zauważam kilka okazów Typowej Polki po dwudziestym roku życia. Metr sześćdziesiąt pięć w trampkach, farbowane włosy do pasa, spodnie rurki, kurteczka z ekoskóry i zamiłowanie do biżuterii firmy Lilou. Jedzie 182 więc pewnie studiuje na APSie. Pewnie wyląduje w korpo jak 90% absolwentów tej uczelni. Te twarze. Moja twarz w odbiciu w szybie. To mój przystanek, no, wysiadaj, bo już dawno wszyscy wyszli, a ty nadal siedzisz, bo spać na stojąco trochu ciężkawo. 

To bardzo smutne, jak wiele razy mówiłam: „dzięki Bogu już piątek”. Dzięki Bogu pięć z siedmiu dni mojego życia minęło. Teraz spędzę kolejne dwa na spaniu, żeby nie myśleć o nowych pięciu dniach przyszłego tygodnia. I tak ma wyglądać… jeszcze czterdzieści lat mojego życia?


Zarabiam na rzeczy, na które nie mam czasu

Dosłownie dwa dni po tym, jak odeszłam z pracy, ruszyłam w podróż na koniec świata z moim chłopakiem. Od miesięcy jechałam na automacie. Byłam okropnie zmęczona. Jeździłam już przecież na wakacje - ale nigdy na dłużej niż dwa tygodnie.⁠ Miesiąc w tropikalnym kraju był wystarczająco długi, aby to, czy jest poniedziałek, czy sobota przestało mieć znaczenie. Dużo się przemieszczaliśmy bez GPSu i chociaż nie robiliśmy zbyt wielu wymyślnych rzeczy, bo wyjazd był raczej z tych niskobudżetowych, nie było rutyny, a każdy dzień był superekscytujący! Mimo tego czułam dużo spokoju zamiast adrenaliny - żyłam w danej chwili, zapominając o martwieniu się o przyszłość. Już po jednym dniu na miejscu dotarło do mnie, że istnieje tyle miejsc na świecie, których jeszcze nie zobaczyłam i tyle rzeczy, które chciałabym zrobić...⁠

Myślałam, że wystarczy miesiąc, góra dwa, aby usunąć podróżniczy wirus z mojego organizmu. Ale jak wróciłam do Warszawy, wkrótce znów wystartowałam w wyścigu szczurów. Wszystko od nowa zaczęło kręcić się wokół pieniędzy. Miałam znów wrażenie, że nie osiągnęłam w życiu wystarczająco dużo. Pomimo wkładania stu procent, wciąż miałam wrażenie, że jestem jakaś niedorozwinięta umysłowo i pozostawałam w tyle. Moje życie znów toczyło się dla tej jednej w miesiącu chwili satysfakcji na widok wypłaty na koncie, wiedząc, że to ona określi, co będę mogła dalej robić w życiu…


Szalona podróż w nieznane zakątki świata paradoksalnie pomogła mi odnaleźć zagubiony w życiu rozsądek i sens. Zrozumiałam, że co mi z tej całej zarobionej kasy, skoro mam niby tylko dwadzieścia osiem lat, a napieprza mnie w krzyżu jakbym miała osiemdziesiąt, a w momencie kiedy nie zapierdalam do biura, jedyną rzeczą na jaką mam siłę i ochotę, to położyć się do łóżka, żeby się wreszcie wyspać. Od momentu, gdy to do mnie dotarło, nic już nie jest takie samo i trudno mi znaleźć spokój w środowisku, w którym przebywam. W Warszawie. W Polsce. Ale o tym będzie w innym tekście.


Choruję na depresję, ale dzięki ciężkiej pracy, wytrwałości i nie poddawaniu się, teraz choruję na zaburzenia lękowe i depresję

Musisz zacisnąć zęby i przetrwać, potem będzie lepiej. Dasz sobie radę. Więc próbowałam, zaciskałam zęby, ale lepiej nie było. Po trzech latach walki z samą sobą, gdy płakałam średnio trzy razy dziennie bez powodu i sensu, ostatecznie wylądowałam u psychiatry, który wręczając mi receptę powiedział tylko pięć słów: „Depresja. Widzimy się za miesiąc.”


Zarabiałam cały czas tą kasę, po to żeby i tak wydać ją na terapeutę. Super. Więc dalej nie mam ani kasy, ani czasu i siły, żeby wreszcie robić co chcę, jakby mało mi było frustracji. Jestem typem ambitnym, perfekcjonistycznym i okrutnie wręcz krytycznym wobec siebie samej, ale na kozetce wcale nie lekko mi przyszło skrytykować samą siebie za ostatnie trzy lata życia i spojrzeć prawdzie w oczy, że tak naprawdę nie obchodzi mnie wstawanie pięć razy w tygodniu o szóstej trzydzieści rano, po to, aby udać się w trzydziestominutową kolebotankę komunikacją miejską w otoczeniu smutnych twarzy, które mnie nie obchodzą, tylko po to, aby przez większość dnia siedzieć za biurkiem w miejscu, które mnie nie obchodzi i rozwiązywać cały dzień problemy ludzi, którzy mnie nie obchodzą, zamiast moich własnych. Auć. No trudno.


Cztery tysiące złotych, ale brutto, proszę Pani.

Tyle mi proponowali potencjalni pracodawcy po pięciu latach studiów, trzech latach w biurach i po jakiś 6 latach uczenia ludzi języka obcego. No, jak szmatą w twarz. Zmiana pracodawcy i stanowiska nie wniosłaby zmiany, której tak bardzo potrzebowałam. Nowe biuro, a ta sama kultura pracy to żadna zmiana. Zrobiłam zatem szybką matematykę, nie była skomplikowana: okazało się, że mogłabym pracować JEDEN, maksymalnie DWA, pełne dni w tygodniu i zarobiłabym miesięcznie wystarczająco, aby pokryć niezbędne wydatki, a przez pozostałe sześć dni mieć czas na odpoczynek i robienie tego, co kocham.


Chrzanić bycie niewolnikiem kogoś innego. Większość ludzi faktycznie ledwo pracuje trzy z ośmiu godzin dziennie w biurze, a resztę spędza pozorując pracę i pielgrzymując do kuchni po dwudziestą piątą kawę. Gówniana praca z domu nie przeszkadza tak bardzo, jak praca w toksycznym, nieproduktywnym środowisku. Ludzie pytają, czy nie oszaleję siedząc w chałupie całymi dniami? Nie. Co więcej - jest to o wiele lepsze, niż słuchanie Grażynki, która codziennie nawija ci o swoich dzieciach. To smutne, że tak bardzo infantylizowaliśmy miejsce pracy, że pracownicy odczuwają potrzebę przepraszania za życie osobiste. Nie muszę nikomu mówić, że się spóźnię z powodu wizyty u lekarza. Każdy pracuje w innym, własnym tempie. Ja wybieram, jak i kiedy wykonam swoją pracę. Nikt nie sprawdza mojego zegarka. Ufam tylko sobie, że wykonam swoją pracę i tylko ja odpowiadam za zadowolenie klienta i moje własne.


Zrezygnowałam z szukania pracy dla kogoś, aby uczynić priorytetem moje własne zdrowie i samopoczucie, pracę w niepełnym wymiarze godzin i odpowiednie zarządzanie budżetem, ponieważ chcę mieć więcej czasu na robienie rzeczy, w których widzę sens, zamiast podporządkowywać się pracom, na których szczególnie mi nie zależy. 


Nigdy nie chciałam pracować na luksusowy dom, auto i kolacje w najlepszych restauracjach mojego szefa. Oddanie za pieniądze 40 godzin życia tygodniowo firmie, która z mojej perspektywy nie robi za wiele, aby ten świat uczynić lepszym, nie podpada pod moje marzenie, aby móc robić coś, co da mi poczucie, że robię w życiu coś dobrego. Pracuję nad własnymi projektami, które powoli zamieniają się w biznes, dzięki czemu mogę uciec od wyścigu szczurów. To nie jest jakiś wydumany amerykański sen. Istnieje różnica między pracą dla siebie, a pracą dla kogoś innego. Samozatrudnienie daje wolność i wolę poświęcić te same godziny pracy dla siebie, niż na spełnianie cudzych marzeń.


Jestę artystę

Ludzie z jakiegoś powodu uważają, że bycie artystą jest hot. Nie wiem, czy wyobrażają sobie sexi laskę siedzącą w staniku Victoria’s Secret przy sztaludze, czy coś takiego? Oj, chciałbym tak wyglądać pracując! Bycie artystą to siedzenie 24/7 w starych, rozciągniętych legginsach i wydłubywanie farby z włosów przy ciągłym zmęczeniu oczu. Niektórzy mówią, że bycie artystą to nie prawdziwa praca. A co to jest prawdziwa praca? Wytłumacz mi jak pięciolatkowi. 



Możesz nie zgodzić się z moim stylem życia z wielu powodów. Ja chcę mniej wszystkiego, a w świecie, który sprawia, że ​​czujesz się jak nieudacznik, gdy nie zapierdalasz żeby się nachapać więcej dla samego faktu posiadania, potrzeba trochę odwagi, aby stanąć okoniem. Jeśli komuś przeszkadza fakt, że nie jem gruzu i nie haruję 16 godzin dziennie by zarobić pinionszki kosztem swojego zdrowia za półdarmo, to trudno. Jakoś będę z tym żyć. Niech te osoby proszę przyjmą do wiadomości, że nie wszystko w życiu kręci się wokół pieniędzy. Nie kasa, a piękno, miłość i wolność są wartościami, dla których uważam, że warto żyć i pracować. Amen kurde!

21.04.2020

8 powodów dlaczego plakat z ikei jest be, ale praca od artysty już nie



Artysta, czyli kto?
Znany artysta to suma składników: farta do napotkania w życiu osoby „z branży”, która w tej branży jest tak zwanym kimś i kto wypowiedział magiczne słowa, że jego prace są warte więcej niż zero złotych, a słowa te trafiły do odpowiednich osób z zasobnym portfelem; plus tak zwanego talentu, wrażliwości, unikalnego sposobu patrzenia na świat i czasem przekonywującego wizerunku, czy przyciągającej ludzi charyzmy. Jak te wszystkie elementy się ze sobą łączą, to mamy sukces murowany.
Tak jak wszędzie, znajdą się tacy, którzy będą podchodzić do artystów niechętnie. Z „pudelka” na pewno wiecie co okropnego ludzie mówią o artystach, w tym aktorach i muzykach, nawet tych znanych i lubianych. A artyści mają prawo przez to czuć posmak goryczy, ponieważ my jako społeczeństwo traktujemy ich parszywie, chyba że umieszczają swoje prace w muzeum, zazwyczaj jak już umrą. A jeśli jeszcze jakimś cudem żyją, to powtarzamy im jacy są ważni dla rozwoju kultury, po czym klepiemy ich po głowie jak małe dziecko z protekcjonalnym uśmiechem jednocześnie dając im lizaka i wysyłając z powrotem do domu do mamy.
Tak naprawdę wcale nie potrzebujemy artystów. Kto w ogóle chce artystów z ich białymi płótnami z jedną kreską na środku, które nazywają sztuką, chorobą afektywną dwubiegunową, depresją i problemami z nadużywaniem substancji? Artysta to taki typ człowieka, którego się lubi lub nie. Może dlatego, że często to nonkonformista, który robi co chce, żyje jak se chce, tworzy na własnych warunkach: na kolanie w sypialni, czy w tramwaju jak go wena najdzie. Jest niewygodny, bo może być kim chce. Nie ma ciśnienia, że musi być jak wszyscy, by „coś osiągnąć”, a to wkurza niektórych ludzi. I bywa też nawet zabawne, bo kto jest ostatecznie naprawdę wolnym i szczęśliwym człowiekiem? Ano właśnie ten darmozjad, co w życiu uczciwie dnia nie przepracował!

Powiedz znajomym i rodzinie, że od teraz będziesz malować obrazy.
Usłyszysz pełen zestaw dźwięków wyrażających powątpiewanie:
„Uuu, jesteś pewien?”
„Hmm, a co zrobisz, jeśli to nie zadziała?”
„Mmmm ... Nie sądzę, że da się z tego wyżyć.”
„Aaaa z czego będziesz żyć, jeśli nic nie sprzedasz?”
Wydamy lekko 3 tysie na nowego iPhone'a, ale kręcimy nosem, gdy artysta poprosi o taką samą kwotę za oryginalny obraz. Dlaczego tak szybko wspieramy reklamującego Espumisan celebrytę, kogoś, kogo znamy tylko z telewizora i kto ma już i tak w ciul kasy, ale znajdujemy milion powodów, aby nie wspierać przyjaciela, który chce rzucić korpo i odlewać futurystyczne rzeźby z brązu, koleżankę ze szkolnej ławki z pomysłem na zarabianie na dzierganych szaliczkach, czy własnego brata otwierającego studio fotograficzne?
Kiedy słyszałeś ostatni raz jak ktoś poprosił właściciela jakiejś firmy o wykonanie pracy za darmo, czy „za kratę piwa”, ponieważ „będzie to dobre dla jego portfolio”? Bo z artystami dzieje się tak cały czas.
Przy takich perspektywach na karierę twórczą, pojawia się w ogóle pytanie, kto jest tak naprawdę na tyle szalony i tym artystą na serio zostanie. Szkoła artystyczna jest droga, a jej ukończenie nie przekłada się w żadnym stopniu na sukces finansowy w tak konkurencyjnej branży.  Co się więc dziwić, że absolwentów faktycznie decydujących się po jej ukończeniu tworzyć zarobkowo jest, lekko mówiąc, mało. Ludzie wiedzą, że z samej pasji, to chleb je się czerstwy. Talent nie wystarczy. Trzeba być człowiekiem orkiestrą.

Działalność gospodarcza
Ci, którzy znaleźli w sobie jednak nadludzką wiarę w siebie, nieraz poświęcili lata swojego życia, nieprzespane noce pracując w niewyczerpanym zaangażowaniu i determinacji, by się znaleźć w tym miejscu. Kto na sobie własny biznes przerobił, teraz pewnie pokiwa głową przyznając rację, że strasznie ciężko jest działać na własną rękę. Artysta-freelancer nie ma sieci gigantycznych marketów na całym świecie, które wstawiają do nich jego projekty i promują je za grube hajsy przez własny 50-osobowy dział marketingu. Tutaj ty sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem, producentem, pracodawcą, pracownikiem, marketingowcem, obsługą klienta, księgową i kurierem. Dlatego niewielu osobom udaje się zrobić brawurową karierę w sztuce. I to straszna, ale to straszna szkoda.

Dlatego oto tylko kilka z wielu powodów, dla których warto zadać sobie trudu chociażby w internecie i kupić oryginalną pracę od artysty, a nie gotowca z Ikeły:
  1.  Jestem artystką, a kiedy kupujesz ode mnie, kupujesz setki godzin moich niepowodzeń i eksperymentów. Chwilę mojego życia i dzieło moich rąk, które jest wyjątkowe i absolutnie unikalne. Kupujesz kawałek mojego serca i duszy i tego co dla mnie w życiu ważne. Robię to co robię, bo piękno, miłość, dobro i wolność są wartościami, dla których uważam, że warto żyć.
  2. Sztuka pozwala nam na kontakt z własnymi emocjami w tej naszej zblazowanej codzienności. Pamiętasz obraz, który pokochałeś od pierwszego wejrzenia, albo nawet ten, którego znienawidziłeś od razu? Jak pomyślisz, patrząc na niego, dlaczego odczuwasz to co odczuwasz, pogłębi to twoje zrozumienie siebie samego! Wow!
  3. Zapytasz co ćpię, ale… oryginalne obrazy żyją! One sprawiają wrażenie, jakby mówiły do nas i były jakąś nową osobą w przestrzeni, którą zajmują!
  4. Unikalne dzieło sztuki ma nieskończenie więcej „duszy”, niż gotowy obrazek w plastikowej ramce z Pepco. Weź do ręki oba i przekonaj się sam
  5.   Artyści dzięki swojej wrażliwości czynią świat piękniejszym i zasługują na wynagrodzenie za swoją pracę
  6.  Pamiętaj, że kiedy wspierasz małą firmę, pomagasz jej zapłacić za wynajem mieszkania, czy pracowni, zarobić na jedzenie i niezbędne materiały do pracy nie dodając przy tym jeszcze kilku zer do konta bankowego celebryty. Więc następnym razem, gdy zobaczysz znajomego, który pisze o swojej firmie, daj mu szybkiego lajka, udostępnij jego post, poleć znajomym, wesprzyj pokrzepiającym komentarzem, a najlepiej zakup jego produkt lub usługę. To pomaga im uzyskać większą ekspozycję dla ich biznesu, dzięki czemu może się rozwijać! Ja właśnie robię to w cotygodniowym, instagramowym cyklu stories #sARTuday, gdzie publikuję prace artystów, które uwielbiam, szanuję i chcę wesprzeć!
  7. Zakupienie oryginalnej pracy artysty, czy w większych ilościach - kolekcjonowanie sztuki, to sposób na ulokowanie, czy inwestycję kapitału. Jak zakup złota, nieruchomości, czy ziemi. O tym, że inwestycja w sztukę to nie durnoty, wie chociażby nasze Państwo Polskie, które posiada wiele znakomitych dzieł w swoich zasobach! Wiedzieliście o tym?
  8.  Sztuka pozwala poznać w szalenie ciekawy sposób ludzi na całym świecie, ich wartości i aktualne problemy

Sztuka jest dla wszystkich
Sztuka jest czymś, co łączy wszystkich ludzi pomimo wszelkich podziałów- niezależnie od tego, czy tylko ją podziwiamy, tworzymy, czy kolekcjonujemy. Bez względu na kraj zamieszkania, kulturę, rasę, płeć, orientację seksualną, religię lub status finansowy - wszyscy mamy do czynienia ze sztuką na naszym lokalnym poletku w takiej, czy innej formie. Każdy z nas za dzieciaka pewnie rysował łamiąc przy tym wszystkie kredki bambino, lepił zwierzątka z plasteliny, zawzięcie klepał łopatką zamki z piasku, gryzmolił wieczorami własne wiersze, czy opowiadania marząc o byciu w przyszłości następną Olgą Tokarczuk. Potrzeba tworzenia jest w nas naturalna! Sztuka opowiada historię, rozbudza uczucia, inspiruje, zaciekawia i... dlatego jest taka fascynująca!
Dostęp do sztuki wydaje ci się być skoncentrowany wśród ludzi ultramajętnych, dlatego pewnie z góry zakładasz, że to nie twoja bajka, a poza tym na wycieczkach szkolnych do muzeum nudziłeś się jak mops. Zgadłam? To drugie to akurat wina edukacji, która sztuki nie potrafiła ci objaśnić. A skoro nie rozumiesz, to nie jest to dla ciebie niczym ciekawym, pewnie po dziś dzień.
Jak w wielu dziedzinach, w sztuce także, oprócz rynku luksusowego, istnieje także rynek absolutnie przystępny cenowo dla każdego z nas, ale akurat w tym przypadku, oferujący jakość nie odbiegającą od tego najlepszego. W kwestii sztuki tańsze, nie znaczy wcale gorsze. Jak to możliwe? No co tu dużo gadać. Life is znowu brutal. Gdy bogaci kolekcjonerzy się dalej wzbogacają, płacą coraz wyższe ceny za dzieła wykonane przez garstkę tych wybrańców, którzy cudownie dożyli momentu, gdy ich prace były cokolwiek warte, pozostawiając przy tym młode, obiecujące talenty i reprezentujące ich galerie w sinej dali. To właśnie ich świeże, wspaniałe prace są w zasięgu ręki i portfela większej ilości z nas, niż to się wydaje! 
Warto kupować oryginalne dzieła sztuki, kiedy Cię na to stać. Znajduj przedmioty, które przemawiają do Ciebie na targach sztuki, w muzealnych sklepach z pamiątkami, wystawach studentów i galeriach internetowych. Zawieś je na swoich ścianach, a one porozmawiają z Tobą, zainspirują Cię, przypomną Ci jakiś piękny moment z Twojego życia i uczynią świat barwniejszym!

14.04.2020

na tapczanie leży leń, nic nie robi cały dzień.



Siedzę w social mediach i wyłapuję z internetowej mielonki coraz bardziej natarczywe głosy, że powinno się wykorzystać czas „koronaferii”, aby popracować nad sobą, czy nauczyć się nowych umiejętności. Krąży taki jeden obrazek o treści: „Jeśli nie wyjdziesz z tej kwarantanny z nową umiejętnością, dodatkowym źródłem dochodu albo większą wiedzą, nigdy nie brakowało ci czasu. Brakowało ci dyscypliny.”

No, ładnie to brzmi, ładnie, nie powiem. Nie wiem jak Tobie, ale tak na serio, mi ta cała pandemia nabiła aby bolesnego guza, bo w pogoni za „lepszą wersją siebie”, rąbnęłam w ścianę. Własnego mieszkania. Dalej przecież nie pobiegnę, bo wsadzą mnie na 3 lata. Ała, to boli.

Uważam, że „kultura sukcesu” jest odpowiedzialna za znaczną część naszych problemów ze zdrowiem psychicznym, a już szczególnie teraz (tak, jestem millenialsem). Takie komentarze w mediach społecznościowych, jak ze wspomnianego wyżej obrazka, mogą faktycznie „zainspirować” niektórych ludzi do ruszenia czterech liter dalej niż do lodówki i z powrotem, ale jak to zwykle bywa, kij ma dwa końce. Więcej ludzi, niż ci się wydaje, czuje się tak, jakby marnowali swoje życie, ponieważ „nie odnoszą sukcesów”. Ludzką naturą jest dążenie do jakiegoś celu, czy samodoskonalenia. Dla mnie spoko. Jednak nie każdy potrafi magicznie przekuć porażki w sukcesy, czy jak teraz, trudne doświadczenia w coś produktywnego. Przechodzimy tak naprawdę przez zbiorowe trudne przeżycie. No jest ciężko. Jest zwłaszcza trudno osobom wrażliwym, ale nawet ci, którzy na co dzień twierdzą, że mało co ich rusza, doświadczają dyskomfortu przez siedzenie w domu, nudę i niezbyt optymistyczne prognozy na to co dalej. I nagle jeszcze ta presja, aby zmieniać swoje życie. Kto to w ogóle wymyślił, zwłaszcza teraz, kiedy wyjątkowo trudno to zrobić?

Naprawdę myślisz, że wyścig szczurów ostro wyhamował?
Etam. On dalej trwa, tylko że z siedzeniem w domu. Trwa konkurs na to, kto zrobi więcej pierogów, umyje wszystkie okna i szybciej zrobi szpagat.

Jedną z rzeczy, które dotarły do mnie późno, ale alleluja, że w ogóle, to znaczenie odpoczynku dla zdrowia. Tak zdrowia, bo jak człowiek zmęczony, to nie tylko zły, ale i fizycznie chory. Oczywiście, pracowanie do osiemdziesiątki, albo najlepiej dopóki cię śmierć z pracodawcą nie rozłączy, byłoby niebywale hojnym prezentem dla gospodarki, ale lecąc na pełną petardę cały czas, gwarantuję, że męcząca myśl pt. „nie wiem co z moim życiem” przypali ci boleśnie dupsko w wieku najpóźniej lat trzydziestu pięciu.
Na zdrowie psychiczne wielu ludzi mają wpływ ich własne oczekiwania. Samodoskonalenie jest świetne, o ile nie torturujesz się nim psychicznie. Przy większej dozie szczęścia, tak jak ja, bo wytrzymałam tylko do dwudziestu ośmiu,  możesz sam_a odkryć, że trudna do zaspokojenia wewnętrzna potrzeba nieustannego „robienia czegoś”, często kosztem zdrowia, pochodzi z braku poczucia własnej wartości, a także od uczucia bezradności i poruszania się w złym kierunku, zamiast dążenia ku temu, czego naprawdę głęboko się pragnie. A z polskiego na nasze: „muszę ciągle coś robić, byle robić, bo jak stanę w miejscu i się przez chwilę zastanowię nad tym co właściwie robię, to może się okazać, że to mi nie daje szczęścia. To jest niewygodne, bo ja nie mam lepszego pomysłu na siebie.”

Żarty się skończyły
Trochę przypomina mi to starą i jarą hierarchię potrzeb Maslowa - trudno skoncentrować się na „poprawie siebie”, gdy próbujesz uciułać grosz, żeby wyżywić siebie i swoje 12 kotów, zapłacić za wynajem kawalerki w Warszawie i ogólnie związać jakoś koniec z końcem, tak, żeby się w miarę trzymało. Mimo że fajnie szlifować żonglowanie talerzami albo zgłębiać tajniki kolorystycznego organizowania szuflady z majtkami wedle zasad feng shui, niejeden naparza całymi dniami w ogłoszenia na pracuj.pl, ponieważ jego biuro się zamknęło, ale spółdzielnia już nie i z czynszem nie ma zmiłuj.

Mało tego - ludzie umierają. Twoja rodzina i przyjaciele mogą umierać. Jeśli potrafisz być produktywny w obliczu tak skrajnego niepokoju, nie ma sprawy. Jeśli wszystko, co możesz zrobić, aby sobie jakoś z tym radzić, to oglądanie Netflixa przez dwadzieścia godzin dziennie i jedzenie naczosków, to rób to. Dbaj o siebie.

Czy coś straszliwego by się stało, gdybyś po prostu… odetchnął przez dzień, czy pięć? Traktuj ten czas jako okazję, a nie KONIECZNOŚĆ do dodatkowego działania. Ludzie, którzy biegną w tym całym wyścigu szczurów, czy są na dole, czy na szczycie łańcucha pokarmowego i tak zawsze już będą biec po więcej. Z nimi to beznadziejna sprawa. Natomiast, ludzie, którzy wyścig szczurów mają serdecznie gdzieś, mogą po prostu robić to, co ich zdaniem jest lepsze dla ich szczęścia. Taka złota myśl na dziś, o.  

Przymusowe leniuchowanie narodowe
Pamiętacie jak ludzie dopiero co nazywani byli leniwymi, kiedy zamiast generowania zysków dla swoich szefów, woleli spędzać czas na tworzeniu sztuki, ćwiczeniu jogi, czy pieczeniu wegańskich muffinek? Teraz są przykładnymi obywatelami. Zabawnie działa ten nasz świat z podwójnymi standardami. Nie oceniam ludzi, którzy są zorientowani na to co typowo postrzegane jest jako „porządna praca”, wolą karierowy styl życia i naprawdę na to pracują. Ale też jest OK wyjść z tej epidemii bez nagrody Nobla. Jeśli ktoś nie ceni sobie (super)produktywności i wolałby skupić się na „kwestiach przyziemnych”, ponieważ do garnka coś włożyć trzeba, dlaczego miałby być oceniany przez nieznajomych z Internetu za swój wybór? Chciałabym bardzo, aby ludzie po koronawirusie przestali się wzajemnie pouczać i oceniać za wybrany styl życia.


Trzymajcie się.

7.04.2020

3 rzeczy "korona" już udowodniła i czy świat się zmieni na zawsze




3 rzeczy koronawirus już udowodnił, a (niestety) to jeszcze nie koniec!

1. Czy to zamieć śnieżna, czy lipcowy ukrop, kazali ci zasuwać do biura na dziewiątą, bo „pracować zdalnie w naszej firmie nie można”. Nagle się okazuje, tu szok, że można. I że w sumie to nie musiałbyś tam chodzić wcale. Bo z kolegą z biurka obok i tak rozmawiasz przez maile.

2. Ludzka kreatywność nie zna granic, co pokazali, zawsze czuwający na posterunku, twórcy memów. Bez dostępu do internetu to by był dopiero smutek. Jak żyć bez dziennej porcji memiczków, zwłaszcza będą skazanym na koszmarną nudę w zamknięciu w czterech ścianach? Skąd najlepiej brać wiedzę i informacje? Wiesz, że niektórzy ludzie wciąż nie mają do niego dostępu?  Albo ich na ten dostęp nie stać. Internet powinien być dla wszystkich darmowy na całym świecie, nawet w Radomiu.

3. Nagle pielęgniarki chcemy wynosić na ołtarze na wzór Matki Teresy z Kalkuty, a lekarze już nie takie konowały. Bo przecież są bohaterami walcząc z paskudnym, niewidzialnym mikrobem. Czy jak za jakiś czas już zapomnimy o ich wysiłku i jak znów wyjdą na ulice walcząc o podwyżki, to wreszcie je dostaną? Ogólnie bez powszechnej opieki zdrowotnej to byłaby dopiero kaszana…

Siedzę więc w domu i czubka nosa nie wyściubiam. Jak to się mówi po angielsku, „my introvert dumbass” rechocze sobie cichutko z zadowolenia, bo aktualnie nikt i nic mnie nie zmusza do obcowania z innymi osobnikami ludzkimi w pachnącym syntetycznym odświeżaczem powietrza centrum handlowym, do którego, chciał nie chciał, od czasu do czasu muszę wyjść ze swojej pieczary, żeby upolować jakieś jedzenie, czy co tam mi do życia potrzeba. Za dużo ich wszędzie, włażą mi pod nogi ciągnąc za rękę jojczące dzieciaki i hałasują kłócąc się o właśnie zakupywany rodzaj majonezu. Zawsze jak wybieramy się z Lisem na sobotnie zakupy do Auchan, to robimy zakłady: jak szybko będziemy mieli dosyć ludzi. Rekord? Jakieś pięć minut. Nie wsiedliśmy jeszcze do autobusu.

Nie lubię hałasu. Siedzę więc w swoim cichym, domowym kątku z nieskrywaną przyjemnością, piszę ten tekst, maluję i rozmyślam nad nowymi obrazami i wreszcie nikt mi nie powie, że marnuję swoje życie, bo nie chodzę do biura na osiem godzin, nie lubię imprezować w soboty i nie lubię skakać ze spadochronem w niedziele, bo mam lęk wysokości.

Jakość powietrza na świecie się podniosła, bo prawie się nie przemieszczamy. Pewnie w Chinach wiele tysięcy osób dzięki temu dożyje emerytury. Ku powszechnemu zdziwieniu weneckie kanały wypełniły się czystą wodą. Motorówki z turystami nie straszą życia morskiego, które spokojnie wróciło na swoje miejsce w błękitnym oceanie, a z Krakowa widać Tatry. Dla mnie to nareszcie jest eee… normalnie? Niby tyle nas wszędzie jest, a my, ludzie, z tym naszym wszędobylstwem i poczuciem bycia panami wszechświata, nagle podnosząc wzrok znad ekranu telefonu w ogóle zauważyliśmy istnienie drugiego człowieka? Że ktoś umarł przez wirusa? Że umarły tysiące ludzi? Że są inne kraje i narody, które też mają problemy? Że są osoby starsze? Twoja jedyna babcia do której nie jeździsz, bo mieszka w jakiejś wsi gdzie nie ma zasięgu, też jest starsza.

Nawet, gdy gdzieś tam w internetach, czy z sejmowej ambony straszono, że niczym przerażająca Buka z Muminków, nadchodzi straszliwa epidemia, byłam oczywiście zasmucona tragediami, o których słyszałam, ale nadal istniał jakiś dystans między tym, co było w wiadomościach, a moim codziennym życiem. To nie było namacalne, dopóki nie kazali mi zasiąść na tapicerowanym tronie przed Netflixem na wiele dni, do tego strasząc mnie grzywną za wyjście z domu w wysokości całej zawartości pieczołowicie ciułanej kwoty na podróże ze świnki skarbonki. Wtedy do mnie dotarło, że to nie w kij pierdział.
Wydaje mi się, że podobnie jest ze zmianami klimatu. Wszyscy niby wiedzą, że spowodują one konflikty i klęski żywiołowe, ale nie sądzę, abyśmy byli w pełni świadomi tego, co to wszystko oznacza w odniesieniu do naszego życia, dopóki sami nie dostaniemy choroby płuc przez smog.


Epidemia koronawirusa telepnęła światem, dopiero wtedy, gdy odebrała coś lub kogoś każdemu z nas. Nagle zatrzymała fabryki, tłoczne lotniska i głośne knajpy. Wreszcie jest czas na wyspanie się, na rozmowę z człowiekiem, który jest podobno od dziesięciu lat twoim małżonkiem, na wypicie porannej kawy bez pośpiechu, na posłuchanie ze zrozumieniem, co właściwie mówią politycy, oglądanie po raz sto pięćdziesiąty piąty ulubionych Gwiezdnych Wojen i pieczenie sernika. Z tymże… doba zawsze miała 24 godziny, ale wolało się spędzać ją w większości w pracy zarabiając pieniądze, za które czasu, którego zabrakło na te rzeczy, które się naprawdę lubi robić, już nigdy się nie odkupi.

Niektórzy może faktycznie przyjrzą się swoim od dawna upychanym w odmętach serca i umysłu lękom i pragnieniom, niektórzy może faktycznie po tym wszystkim rzucą korpo i wyjadą w Bieszczady. Ale nie będzie ogólnoświatowej rewolucji w myśleniu. Nie nastaną nowe, lepsze czasy. Nazwijcie mnie czarnowidzem, wieczną pesymistką i sfrustrowaną marudą, proszę uprzejmie, biorę to na klatę.

Środowisko naturalne nie będzie miało od nas oddechu zbyt długo. Nie martwcie się, wszystko wróci do „normy”, czyli gdy nie będzie już potrzeby „jednoczyć się w obliczu zagrożenia”, znowu będą lepsi i gorsi. Znowu będziemy narzekać na NFZ i niemiłego sprzedawcę w Żabce. Ludzie pozbawieni wcześniejszego, komfortowego trybu życia, do którego przywykli przez lata, szybko wrócą do myślenia tylko o sobie, prędkiego odrabiania pochłoniętych siedzeniem w domu zasobów finansowych i własnej wygody oraz jak żadne inne stworzenie, eksploatowania własnego domu, którym jest planeta, na której żyją.

Bo skoro życie jest takie krótkie i załatwić może mnie jakiś wirus w każdej chwili, to czemu mam nie brać z niego ile wlezie? Pomyślało 7,5 miliarda ludzi. Jak zmienić myślenie 7,5 miliarda ludzi? Nie da się. Niech skonam.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popular Posts

Follow on Bloglovin
Instagram