Siedzę w
social mediach i wyłapuję z internetowej mielonki coraz bardziej natarczywe głosy,
że powinno się wykorzystać czas „koronaferii”, aby popracować nad sobą, czy nauczyć
się nowych umiejętności. Krąży taki jeden obrazek o treści: „Jeśli nie
wyjdziesz z tej kwarantanny z nową umiejętnością, dodatkowym źródłem dochodu
albo większą wiedzą, nigdy nie brakowało ci czasu. Brakowało ci dyscypliny.”
No, ładnie to
brzmi, ładnie, nie powiem. Nie wiem jak Tobie, ale tak na serio, mi ta cała
pandemia nabiła aby bolesnego guza, bo w pogoni za „lepszą wersją siebie”, rąbnęłam
w ścianę. Własnego mieszkania. Dalej przecież nie pobiegnę, bo wsadzą mnie na 3
lata. Ała, to boli.
Uważam, że „kultura
sukcesu” jest odpowiedzialna za znaczną część naszych problemów ze zdrowiem
psychicznym, a już szczególnie teraz (tak, jestem millenialsem). Takie komentarze
w mediach społecznościowych, jak ze wspomnianego wyżej obrazka, mogą faktycznie
„zainspirować” niektórych ludzi do ruszenia czterech liter dalej niż do lodówki
i z powrotem, ale jak to zwykle bywa, kij ma dwa końce. Więcej ludzi, niż ci
się wydaje, czuje się tak, jakby marnowali swoje życie, ponieważ „nie odnoszą
sukcesów”. Ludzką naturą jest dążenie do jakiegoś celu, czy samodoskonalenia. Dla
mnie spoko. Jednak nie każdy potrafi magicznie przekuć porażki w sukcesy, czy jak
teraz, trudne doświadczenia w coś produktywnego. Przechodzimy tak naprawdę
przez zbiorowe trudne przeżycie. No jest ciężko. Jest zwłaszcza trudno osobom wrażliwym,
ale nawet ci, którzy na co dzień twierdzą, że mało co ich rusza, doświadczają
dyskomfortu przez siedzenie w domu, nudę i niezbyt optymistyczne prognozy na to
co dalej. I nagle jeszcze ta presja, aby zmieniać swoje życie. Kto to w ogóle
wymyślił, zwłaszcza teraz, kiedy wyjątkowo trudno to zrobić?
Naprawdę myślisz,
że wyścig szczurów ostro wyhamował?
Etam. On dalej
trwa, tylko że z siedzeniem w domu. Trwa konkurs na to, kto zrobi więcej
pierogów, umyje wszystkie okna i szybciej zrobi szpagat.
Jedną z rzeczy,
które dotarły do mnie późno, ale alleluja, że w ogóle, to znaczenie odpoczynku
dla zdrowia. Tak zdrowia, bo jak człowiek zmęczony, to nie tylko zły, ale i fizycznie
chory. Oczywiście, pracowanie do osiemdziesiątki, albo najlepiej
dopóki cię śmierć z pracodawcą nie rozłączy, byłoby niebywale hojnym prezentem
dla gospodarki, ale lecąc na pełną petardę cały czas, gwarantuję, że męcząca
myśl pt. „nie wiem co z moim życiem” przypali ci boleśnie dupsko w wieku
najpóźniej lat trzydziestu pięciu.
Na zdrowie
psychiczne wielu ludzi mają wpływ ich własne oczekiwania. Samodoskonalenie jest
świetne, o ile nie torturujesz się nim psychicznie. Przy większej dozie
szczęścia, tak jak ja, bo wytrzymałam tylko do dwudziestu ośmiu, możesz sam_a odkryć, że trudna do zaspokojenia
wewnętrzna potrzeba nieustannego „robienia czegoś”, często kosztem zdrowia, pochodzi
z braku poczucia własnej wartości, a także od uczucia bezradności i poruszania
się w złym kierunku, zamiast dążenia ku temu, czego naprawdę głęboko się
pragnie. A z polskiego na nasze: „muszę ciągle coś robić, byle robić, bo jak
stanę w miejscu i się przez chwilę zastanowię nad tym co właściwie robię, to może
się okazać, że to mi nie daje szczęścia. To jest niewygodne, bo ja nie mam
lepszego pomysłu na siebie.”
Żarty się skończyły
Trochę przypomina
mi to starą i jarą hierarchię potrzeb Maslowa - trudno skoncentrować się na
„poprawie siebie”, gdy próbujesz uciułać grosz, żeby wyżywić siebie i swoje 12
kotów, zapłacić za wynajem kawalerki w Warszawie i ogólnie związać jakoś koniec
z końcem, tak, żeby się w miarę trzymało. Mimo że fajnie szlifować żonglowanie talerzami
albo zgłębiać tajniki kolorystycznego organizowania szuflady z majtkami wedle
zasad feng shui, niejeden naparza całymi dniami w ogłoszenia na pracuj.pl, ponieważ
jego biuro się zamknęło, ale spółdzielnia już nie i z czynszem nie ma zmiłuj.
Mało tego - ludzie
umierają. Twoja rodzina i przyjaciele mogą umierać. Jeśli potrafisz być
produktywny w obliczu tak skrajnego niepokoju, nie ma sprawy. Jeśli wszystko,
co możesz zrobić, aby sobie jakoś z tym radzić, to oglądanie Netflixa przez
dwadzieścia godzin dziennie i jedzenie naczosków, to rób to. Dbaj o siebie.
Czy coś
straszliwego by się stało, gdybyś po prostu… odetchnął przez dzień, czy pięć? Traktuj
ten czas jako okazję, a nie KONIECZNOŚĆ do dodatkowego działania. Ludzie,
którzy biegną w tym całym wyścigu szczurów, czy są na dole, czy na szczycie
łańcucha pokarmowego i tak zawsze już będą biec po więcej. Z nimi to beznadziejna
sprawa. Natomiast, ludzie, którzy wyścig szczurów mają serdecznie gdzieś, mogą
po prostu robić to, co ich zdaniem jest lepsze dla ich szczęścia. Taka złota
myśl na dziś, o.
Przymusowe leniuchowanie
narodowe
Pamiętacie jak ludzie dopiero co nazywani byli leniwymi, kiedy zamiast
generowania zysków dla swoich szefów, woleli spędzać czas na tworzeniu sztuki, ćwiczeniu
jogi, czy pieczeniu wegańskich muffinek? Teraz są przykładnymi obywatelami.
Zabawnie działa ten nasz świat z podwójnymi standardami. Nie oceniam ludzi, którzy
są zorientowani na to co typowo postrzegane jest jako „porządna praca”, wolą karierowy
styl życia i naprawdę na to pracują. Ale też jest OK wyjść z tej epidemii bez nagrody
Nobla. Jeśli ktoś
nie ceni sobie (super)produktywności i wolałby skupić się na „kwestiach
przyziemnych”, ponieważ do garnka coś włożyć trzeba, dlaczego miałby być oceniany przez nieznajomych z Internetu za swój
wybór? Chciałabym bardzo, aby ludzie po koronawirusie przestali się wzajemnie pouczać
i oceniać za wybrany styl życia.
Trzymajcie się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz