Nie tylko rozważam wyprowadzkę,
ale taki jest plan. Nie chcę żyć w Polsce i nie będę. Być może zmieniłabym
zdanie, gdyby drastycznie zmienił się, między innymi, klimat polityczny, ale
szczerze powiedziawszy, jak tak dalej będę sobie czekać na lepsze czasy, to
prędzej wyrosną mi wąsy i zastanie mnie emerytura.
Witki mi już opadły na amen. Nie
mam ochoty wiecznie walczyć o wszystko. Za stara już na to jestem. Nie chcę wydrapywać
pazurami dobrego życia w tym kraju, kiedy w innych zwyczajnie nie trzeba tego
robić (oczywiście dobre życie to pojęcie subiektywne). Chcesz układać sobie
życie w Polsce? Jestem pełna podziwu.
Jak mawiał Ferdek Kiepski: „W tym kraju
nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem."
Ja mówię, że jeśli pracuję na
pełen etat, osiem-kuźwa-godzin mojego życia pięć razy w tygodniu, to będzie mnie
stać na podstawowe potrzeby, czyli: poludzkie życie w miejscu, w którym
mieszkam, w tym wynajem mieszkania bez PRL-owskiej meblościanki (zakup własnego
to swoją drogą materiał na miarę trylogii Sienkiewicza), bilet miesięczny na
komunikację miejską, niejedzenie zupek instant, pójście z raz chociaż w
miesiącu do restauracji, która nie jest kebabem na rogu, czy do kina oraz
niekończenie przy tym wszystkim miesiąca z zerem na koncie, albo
brońciępanieboże na minusie. Do tego będę po tej robocie mieć czas dla rodziny,
przyjaciół i na luzie kasę na zakup nowych pędzli do malowania obrazów, czy kurs
gotowania dań kuchni azjatyckiej. To naprawdę nie są niewiadomo jak wygórowane
oczekiwania, a mimo to, wciąż dla wielu Polaków nie do spełnienia – bo tak się
składa, że w 2018 roku najczęściej wypłacaną pensją było 1765zł na rękę. TYSIĄC
SIEDEMSET SZEŚĆDZIESIĄT PIĘĆ ZŁOTYCH POLSKICH. Ludzie zapieprzali czterdzieści
i więcej godzin tygodniowo, za pieniądze, które w Warszawie ledwo wystarczają
na wynajęcie kawalerki. Nie mówcie mi, że to jest normalne, żeby latami zasuwać
na dwa etaty po to, by utrzymać siebie i rodzinę i być w stanie kupić, wciąż na
kredyt, mieszkanie do remontu, w którym ta rodzina się jakoś pomieści. No, nie
wyobrażam sobie tak swoich kolejnych czterdziestu lat życia…
Pobudka! W Polsce uczysz się i
pracujesz po to, żeby finansować wymysły partii rządzącej, która zamiast wydać
twoje podatki na poważnie chorych, wyższe pensje, niepełnosprawnych, szpitale i
badania profilaktyczne, woli finansować rodzinne spacery po molo z browarkiem.
Nie żebym miała coś do molo i browarka. Wiecie o jakie „zjawisko” mi chodzi.
Jak było w pracy? Czy żołnierza
wracającego z wojny też byś zapytał “jak było”?
Nikt w Polsce nie uczy jak ważny
jest life-work balance. To powinien być przemiot w szkole! Ja po dwudziestu
ośmiu latach życia pukam się codziennie w czoło, dlaczego nikt mi tego
wszystkiego, co teraz wiem, wcześniej nie powiedział. Boże najsłodszy… ile
nerwów by mi to zaoszczędziło, to szok. Dlaczego nikt mi nie mówił, że harowanie
jak wół to nie powinien być powód do dumy? Że to nie powinna być norma? Ten kto
uważa, że jest coś złego w tym, żeby uczciwie pracować, a potem odpoczywać w
wolnym czasie i oczekiwać za to godziwego wynagrodzenia, niech pierwszy rzuci
kamień.
Wiesz, że jesteśmy jednym z tych
narodów, który pracuje najwięcej w Europie? Nie dość, że mamy mniej dni
urlopowych (bo 26, podczas gdy w Niemczech, Francji, czy Hiszpanii mają ich
30), to jeszcze pracujemy dłużej w ciągu dnia – 35-godzinny tydzień pracy to
norma we Francji i Portugalii, a w Norwegii nawet 33-godzinny. Polacy uwielbiają się przy tym chwalić, że mają dzieci, psa, pracę na
etat i własną firmę, studia zaoczne, wysprzątany dom, seks minimum trzy razy w
tygodniu, a trening na siłowni cztery, do tego jeszcze uczą się dwóch języków i
czytają minimum trzy książki miesięcznie.
Ja się pytam J A
K?
Jezu, po ośmiu
godzinach pracy to ja zamiast mózgu mam kisiel. Nawet udowodnione jest przecież
naukowo, że przez tyle czasu nie da się wydajnie pracować, bo człowiek jest
efektywny przez około cztery godziny dziennie! Ja po sześciu godzinach w biurze
walczyłam (w czasie przeszłym, bo już nie walczę – jak rzuciłam korpo opisałam
w TYM WPISIE) żeby przetrwać jakoś jeszcze te pozostałe dwie. Potem droga do
domu autobusem ściśnięta jak sardynka, wąchając pachę jakiejś Grażynki, która
na oko wygląda mi na księgową. Zamykam wreszcie za sobą drzwi do mieszkania,
wypijam herbatę i jedyne na co mam ochotę, to umrzeć na kanapie pod kocem. I
tak pięć razy w tygodniu. Poza weekendem nie mam już na nic innego siły i
chęci, a sobota i niedziela nie wystarcza i na odpoczynek i sprzątanie i pranie
i zakupy, bo w lodówce zostało tylko światło. Latam jak kot z pęcherzem cały
rok, po to, aby móc wyjechać raz na wakacje, na które muszę specjalnie
odkładać, oczywiście z wyrzeczeniami. Wegetacja cały rok, żeby uciułać na
tydzień all inclusive? Nie, dzięki.
Typowo polskie przepracowywanie
się jest okej, bo…
1. Czujesz, że dzięki temu odniesiesz sukces, bo
przecież ci wszyscy, którzy mają sześć i więcej zer na koncie, na pewno nie
pracowali tylko od 9 do 17. A dużo zer na koncie równa się wspaniałe życie,
nie? W Polsce jak masz większą chałupę od somsiada, to jesteś gość.
2. Czujesz, że jeśli nie zapierdalasz, to nic w
życiu nie robisz, bo przecież wszyscy dookoła ciągle się chwalą, jacy są zajęci
i nie mają czasu podrapać się po tyłku.
3. „Ja w młodości
pracowałem w fabryce trzysta godzin miesięcznie i nie narzekałem. Millenialsi,
kurde, we łbach się poprzewracało!” No pewka, jeśli poprzednie pokolenie zapieprzało
do padnięcia na ryj, to czemu obecnie ma być inaczej? Albo, nie daj boże, lepiej?
To jest wciąż pokutująca w polskiej
mentalności spuścizna rozwijającego się kapitalizmu. Dlaczego teraz młodzi
ludzie studiują po dwa kierunki, robią darmowe staże, wieczorami harują
roznosząc drinki do stolików, żeby jakoś opłacić czynsz, a potem wypalają się
koło trzydziestki? Właśnie przez polski „kult zapierdalania”. A pracodawcy też
mają swoje za uszami. Serio, od czytania ofert pracy dostałam ze trzy razy raka.
Jak tylko studiowałeś, a nie robiłeś nic innego w tym czasie, to zmarnowałeś
pięć lat życia. Masz szansę na sensownie płatne zajęcie na polskim rynku pracy mając
jedynie jak największe doświadczenie. Tylko… ciekawe kiedy te minimalne pięć
lat doświadczenia zebrać, jak masz dwadzieścia pięć lat? A, no tak! Przecież
nie musisz spać wcale tych ośmiu godzin na dobę. Młody, zdrowy to da radę! Co
za bzdura na resorach.
Nie wiem jak Wy, ale kiedy marzę,
to na pewno nie marzę o pracy.
Z pewnością praca w Polsce może
być też satysfakcjonującym doświadczeniem. Ale spójrzmy prawdzie w oczy – tylko
nieliczni, nie tylko w kraju nad Wisłą, mogą się pochwalić pracą będącą
jednocześnie spełnieniem wszelkich marzeń. Dlatego też jednym z powodów, dla
których ludzie w Polsce nie rozwijają dodatkowych zainteresowań, jest to, że
nie stać ich na to zwyczajnie. Albo dlatego, że w nawale domowych obowiązków
niedopełnionych z powodu spędzania całych dni w biurze, a potem w korkach, nie
mają już na to czasu, ani energii. Praca na pełnym etacie, która jest niesatysfakcjonująca
pod jakimkolwiek względem, to równia pochyła ku nieuchronnemu wyczerpaniu. System
pracy jaki stworzyliśmy, narzuca, że najkorzystniej jest być zatrudnionym przez
osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. To za dużo, by być optymalnie zdrowym… i to
nawet nie jest potrzebne! Pomyśl, ile godzin dziennie większość ludzi w robocie
udaje, że jest zajęta. W mało której firmie wynagrodzi się ogarniętego i
efektywnego pracownika, który wyrabia się ze swoimi zadaniami sprawniej – nie,
taka osoba odprawia pielgrzymki po stopiątą kawkę, aby przypadkiem szef nie
odkrył, że nie ma co robić już o dziewiątej trzydzieści. Siedzimy uczepieni jak
rzep psiego ogona ośmiogodzinnego dnia pracy, tylko, że na świecie dawno już produktywność
i automatyzacja w międzyczasie poczyniły ogromne postępy. Po co siedzieć
bezczynnie, skoro można by rozdystrybuować, czy zautomatyzować rzeczywistą
pracę i skrócić dzień pracy do sześciu godzin? O zgrozo, pracować gdzie się
chce? Pracujesz od dziewiątej do piątej? W porządku. Pracujesz w domu w piżamie
siorbiąc kawkę? W porządku. Pracujesz w garażu dłubiąc w samochodzie? W
porządku. Przyszłość jest w elastycznych formach pracy, a nie stawianiu
kolejnych biurowców w centrum Warszawy.
Słuchajcie, pracowałam i
studiowałam, mam doświadczenie i umiem dobrze parę rzeczy, ale zawsze to nie
wystarczało. Zawsze oczekiwałam za swoją pracę zbyt dużego wynagrodzenia. Nie
wierzę, że doczekam zdrowego podejścia do pracy w Polsce jeszcze za mojej
kadencji na tym świecie. Mniej godzin w robocie, to więcej odpoczynku,
więcej czasu wolnego i więcej wydawanych pieniędzy na rozrywkę i rekreację,
trafiających ostatecznie i tak do państwowej skarbonki. No i społeczeństwo
byłoby szczęśliwsze i może przestalibyśmy plasować się na końcu listy
najszczęśliwszych państw w Europie. I w ogóle na końcu listy w czymkolwiek.
I wiecie co? Nie mam wcale już nawet resztek zdrowia, aby spełniać dłużej te
oczekiwania i wypatrywać zmiany w kulturze pracy w Polsce. Wolę przez resztę
życia mieszkać i płacić podatki w takiej części planety, gdzie liczy się, co
umiem, a nie ile godzin wysiedzę za biurkiem.
Najpierw była miłość, wiara,
walka, ale znów wygrała pralka i zmywarka.
Przeraża mnie ten świat. Wiem,
nie zmienię tego, że do życia potrzebny jest pieniądz. Ale to, jak wiele od tego
pieniądza w moim życiu zależy, mnie absolutnie przeraża. Czy będę jadła śniadanie
i co będę jadła, gdzie i jak będę mieszkać, czy będę mogła dalej malować i czy wyzdrowieję
jak zachoruję, bo zanim doczekam się w kolejce na lekarza na NFZ, zdążę już sto
razy pójść prywatnie (skoro tak to po co w ogóle odejmują mi tak dużo z pensji
na ten NFZ). Żeby mieć pieniądze na „dobre życie”, cóż, najlepiej nie
dyskutować i być posłusznym trybikiem w tej kapitalistycznej machinie. Szkoda
tylko, że rzadko da się to pogodzić z własnymi, wyznawanymi wartościami. Jedni
się poddają i robią jak im każą. Inni, w tym ja, nie dają sobie wmówić, że
bogactwo osiąga się przez ciężki zapierdol. Najciężej pracujące przez całe
życie osoby jakie znam, nigdy nie były i nie będą bogate. Zależność między
większą ilością pracy, a drastycznie rosnącym przy tym majątkiem dotyczy
naprawdę jakiegoś małego odsetka ludzi w skali świata. Nie dajcie sobie tego
wmówić.
Wartości ludzi nie należy
określać ich przydatnością dla ekonomii, na miłość boską!
Zupełnie w porządku jest po
prostu chcieć spokojnego życia na wsi i cieszyć się lenistwem lub robieniem
tego, co ci się podoba. Cholera, nawet jeśli chcesz po prostu pracować w
niepełnym wymiarze godzin w spożywczaku i spędzać 4 dni w tygodniu oglądając
Netflixa, jeśli to naprawdę sprawia, że jesteś szczęśliwy, dla mnie spoko.
Nie każdy musi w życiu wymyślać technologie kosmiczne.
Jak ktoś rzuca biurko i mięciutki
fotel na kółkach z umową na czas nieokreślony, a zamiast tego siedzi w Holandii
i pakuje tulipany, zupełnie nie mam z tym problemu. Hajs się zgadza, zwiedzasz
sobie nowe miejsca, ludzie nie takie chuje. Nawet mi przez myśl nie przejmknie,
żeby się patrzeć na kogoś krzywo z tego powodu! Krzywidzisz kogoś? Nie. Robisz
coś złego? Nie. A żyjesz dużo lżej bez irytujących small-talków o „bombelkach”
ze współpracowniczkami, durnej presji na bogacenie się i codziennych absurdów
polskiej rzeczywistości.
Jak ktoś
sprząta, parzy kawę w Starbucksie, czy wykłada jogurty w Biedronce i jest
szczęśliwy to ludziom się w głowie nie mieści. Bo jak można być zadowolonym nie
siedząc w klimatyzowanym biurze i nie klepiąc w klawiaturę? Dostaję ataku
apopleksji, gdy słyszę, że w Biedronce pracują aby ci, którym w życiu nie
wyszło i powinni się wstydzić, że wykonują taką pracę. Chcę za
to mieszkać w kraju, w którym nikt nikomu nie każe żyć jak samemu uważa za
słuszne. Nie musisz dążyć do celów, których sam, osobiście nie chcesz.
Proszę uprzejmie, możesz zajmować się w życiu głównie powiększaniem swojego konta
bankowego, ale tylko jeśli chcesz, ale absolutnie nie powinieneś czuć, że musisz
to robić, bo narażasz się na czyjeś krzywe spojrzenia i ostracyzm społeczny. Ten
śmierdzący oddech presji w Warszawie zmęczył mnie już i tak sobie myślę, że
życie jest za krótkie na to użeranie się ze wszystkim na każdym kroku. W Polsce
jest ciężko. A nie musi być ciężko. Życie mam jedno i czas najwyższy, abym
skupiła się na robieniu tego, co czyni mnie szczęśliwą i na staraniu się być po
prostu dobrym człowiekiem. Nie widzę możliwości zrobienia tego tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz