31.12.2020

7 rzeczy, których nauczyłam się w 2020 roku



Wykrzywiam twarz jakbym właśnie połknęła cytrynę na to wielkie oczekiwanie na 2021 rok, jakby zmiana cyferki w dacie miała cokolwiek zmienić. Obecnie pokłada się w Nowym Roku jeszcze większe nadzieje niż zwykle, licząc, że wraz z jego nadejściem, koronawirus, niczym Buka z Muminków, odejdzie w cień i nastanie światłość. O ile zorganizowanie hucznego oblania zmiany daty jest tym razem nieco skomplikowane, to chcę powiedzieć, że jeśli wolicie doprowadzonym do perfekcji zwyczajem z czasów lockdownu, do sylwestrowej kolacji zasiąść odzianym w piżamę i obejrzeć kolejny film z listy top 500 na Filmwebie, to jest to jak najbardziej okej. Nie trzeba tryskać przesadnym entuzjazmem, bo oesu, 31 grudnia. Robienie postanowień noworocznych, teraz zwłaszcza, sobie daruję, nie tylko dlatego, że za dwa dni o nich zapomnę i chyba w historii nawet jednego z nich nie dotrzymałam, tylko bardziej po to, aby uchronić się od zawiedzionych oczekiwań, co w 2021 roku jest wysoce prawdopodobne. Mnie dwatysiącedwudziesty uświadomił 7 rzeczy:

1. Polska się dla mnie definitywnie skończyła

1.       

Ja nie mówię, że nie ma w kraju nad Wisłą pięknych miejsc. Mamy przecież góry, mamy morze, jeziora, lasy, ale… mnie to nie fascynuje. Nie mój klimat. Nie znoszę zimna, permanentnego braku słońca, disco polo i 500+. W krótkich spodenkach, wśród soczystej, tropikalnej zieleni z szumem oceanu w tle odżywam. Ludzie, których z reguły lubię obserwować, niczym mnie tu już nie zaskakują. Coraz częściej idąc warszawską ulicą wcale nie czuję się bezpiecznie. Polska to kraj dla ludzi bogatych. Nie chcę dalej tyrać tutaj na podatki, których niezależnie ile wpompuję do budżetu przez całe życie, nie zmieniają stanu opieki medycznej, dróg, edukacji, proporcji wynagrodzeń do cen i tego, że muszę się zastanawiać co miesiąc, czy jak pójdę do lekarza, to będzie mnie wciąż stać na ser do kanapek. W moim własnym kraju muszę miesiącami żyć w związku na odległość rozdzielona z mężczyzną, którego kocham, bo z każdym miesiącem coraz mniej nas stać na układanie sobie wspólnego życia tutaj. To nie moje miejsce.

2.  Jestem absolutnie pewna tego jak chcę, żeby wyglądało moje życie

Nie wyzdrowieję w miejscu, w którym się rozchorowałam. Emigracja to nie tylko konieczność, abym mogła żyć jak chcę, ale też komfort pomimo wszelkich jej wad –  komfort tego, że nie muszę oglądać każdej złotówki dwukrotnie, gdy idę do apteki. Tego, że mogę sobie pozwolić pójść do lekarza kiedy potrzebuję, a nie czekać tygodniami, a potem się upokarzać błagając o skierowanko na badanko. Komfort tego, że stać mnie na mieszkanie w domu, który się nie sypie ze starości i na świeże jedzenie, a także na to, aby móc dalej malować obrazy. Chcę być opłacana za swój czas godnie, abym nie musiała zawsze wyjmować z koszyka zakupowego czegoś na co mam ochotę, jeśli chcę dłuższy czas w roku odpoczywać pod balijskimi palmami i kolekcjonować nowe wspomnienia i doświadczenia idąc za rękę z moją rodziną, która z liczby osób dwóch, może się w przyszłości powiększyć ewentualnie o kota, bo innych dwunożnych stworzeń nie przewiduję. Tego też jestem pewna.

3. Słucham tylko siebie

Tyle razy nie słuchałam, że nie wiem ile razy jeszcze muszę nie posłuchać i za moment tego pożałować, żeby się w końcu nauczyć. Mam dobrą intuicję, która jak mówi „właź”, a ja standardowo z lęku nie wlezę, to zawsze okazuje się, że trzeba było wleźć. Raz udało mi się wleźć na przekór podstępnym podszeptom umysłu, czy sugestiom znajomych.  No i wlazłam i wydarzyło się coś dobrego – zebrałam więcej zamówień na obrazy, niż kiedykolwiek wcześniej w życiu. Gdybym wcześniej posłuchała serca i uwierzyła w siebie choć trochę, wiele miesięcy tego roku mogło być łaskawsze. Tak samo było z tym, żeby nie leźć do szpitala. Polazłam, bo „to jest rozsądne”. Pomimo bardzo wielu porażek w potyczkach ze służbą zdrowia, ostatnia nadzieja chyba mnie tam posłała, a ta wiadomo, jest matką głupich.

4. Zdrowie nie jest warte ŻADNYCH pieniędzy

To znaczy jego ratowanie jest oczywiście warte miliony i jest gigantycznym biznesem. Ale jak już to zdrowie stracisz wypruwając sobie żyły, aby zarobić pieniądze, nie licz, że uda ci się za nie je odkupić. Żałuję, że zdesperowana widokiem dna skarbonki z oszczędnościami, z pełną świadomością weszłam do tej samej rzeki, po raz kolejny podejmując pracę na stanowisku, którego nie lubiłam. Znowu nie zaufałam swojej intuicji, która tym razem wrzeszczała, że nic z tego dobrego nie wyniknie. I nie wynikło. Okupione depresją i całą energią mojego ciała, zarobione pieniądze wydaję teraz na odzyskanie sił, które straciłam w ferworze zarabiania ignorując swoje potrzeby. Teraz nie tylko nie mam pieniędzy, ale i zdrowia. Badum tss.

5.   5. Cierpienie nie uszlachetnia  

     Umiem na płótnie namalować realistyczny portret, ale w sztuce odpuszczania nadal raczkuję. Połowa sukcesu za mną, czyli samo uświadomienie sobie, że za zaciskanie zębów przełykając łzy i parcie do przodu pomimo bólu, poczucia niezgody, zmęczenia, choroby i wszystkich znaków na niebie i ziemi, nikt mi nie zagwarantuje sukcesu przedsięwzięcia. To kwestia szacunku do siebie. Uczę się olewać pierdoły z pełną świadomością, że pierdołami one są, bo odfiltrowanie tego na co mam wpływ i co jest warte przejmowania się przy mojej hiper wrażliwości to wyzwanie na lata.  

6. To nieprawda, że jeśli tylko chcesz, wszystko jest możliwe

Ktoś kto urodził się niewidomy najbardziej na świecie pragnie widzieć. Czy to będzie możliwe? Nie, nie oszukujmy się niezależnie jak bardzo będzie tego chciał i jakich środków używał, nikt nie sprawi, że będzie widział. Nazwij mnie zgorzkniałą zrzędą, ale przeżywszy niemal trzy dekady, stwierdzam, że „wystarczy chcieć” to hasło, do którego należy podchodzić z rezerwą. Wcześniej nienawidziłam, że czegoś nie wiem, że ktoś może, a ja nie. Co on ma takiego, czego ja niby nie mam, hę? Walczyłam, buntowałam się i frustrowałam, aż opadłam z sił, po czym smarknęłam sobie kilka razy i pogodziłam się z faktem, że muszę obniżyć poprzeczkę. Nie chodzi o to, aby nie planować, nie mieć ambicji, tylko o to, aby zrozumieć, że czasem naprawdę nie ma narzędzi, okoliczności, środowiska, czy odpowiedniej ilości czasu, aby coś osiągnąć. Porównywanie się do innych jest bez sensu.

7. Ludzie są generalnie beznadziejni

Czasem szczerze ludzi nienawidzę. Jest ich za dużo. Włażą mi pod nogi. Dziczeję może i pora przeprowadzić się na pustkowie? Albo dojrzałam do tego, że nie potrzebuję nikogo, kto by determinował jak się czuję ogólnie i sama ze sobą. Tak autentycznie to lubię towarzystwo osób, które mogę zliczyć na palcach jednej ręki. Generalnie nie lubię ludzi za to, że skonstruowali świat, w którym we wszystkim chodzi o pieniądze, że nawet jeśli sprzeciwiają się czemuś tłumy, jednostki zamiast słuchać i podejmować decyzje zgodnie z wolą większości, wybierają to, co dla nich najkorzystniejsze pod kołderką „demokracji”. Że się nie uczą na własnych, ani cudzych błędach i bardzo rzadko zmieniają. Że sami sobie szkodzą i przez siebie wzajemnie strasznie cierpią. Że srają do własnego gniazda, jakim jest planeta. Że biedni biednieją, a bogaci się bogacą.  Jestem osobą wysoko wrażliwą i ciężko mi się przełyka lekcję pt. „tak działa świat”, a zeszły rok wywlekł te ludzkie smrodki na wierzch.

A Was czego nauczył 2020 rok?

Ps. Dbajcie o siebie i niech Wam się wiedzie. A tak poza tym to ***** *** . Amen.

Patrycja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popular Posts

Follow on Bloglovin
Instagram